Radzenie sobie z natrętnymi myślami

15 lipca 2019

Autor: Marta Komorowska

W sytuacji stresu intensywność naszych myśli może się wzmagać, co prowadzi do poczucia przytłoczenia i odczuwania większego niepokoju. Podstawowa trudność w radzeniu sobie z niechcianymi myślami polega na koncentrowaniu wszystkich swoich wysiłków na tym, aby myśli nie pojawiały się w naszej głowie. Po prostu chcemy, aby  negatywne myśli w ogóle do nas nie przychodziły. W tym celu usiłujemy odciąć się od własnych myśli – czy to wchodząc  w nadaktywność i rzucając się w wir zajęć, czy też poprzez rozrywkę jedzenie, alkohol, środki odurzające, seks albo Internet. Zazwyczaj działania te przynoszą krótkotrwały efekt, po czym myśli znowu powracają, a  wraz z nimi nieprzyjemne uczucia.  Nasze myśli są jak małe dziecko domagające się uwagi, które nie przestanie marudzić, dopóki ktoś nie okaże mu odrobiny zainteresowania.

Nikt nie ma takiej władzy nad swoim umysłem, żeby zabronić myślom przychodzić. A wszelkie próby „nie myślenia”  o problemie kończą się frustracją.  Umysł ma tą właściwość, że zawsze o czymś myśli, zawsze czymś się zajmuje, bo to jest jego główna funkcja. Założenie, że możemy odetchnąć od zmartwień, tylko wtedy, gdy uda nam się o nich nie myśleć prowadzi nas do nieustannej walki z niechcianymi myślami, czego efektem jest wyczerpanie i zniechęcenie.

Często im silniej zakazujemy sobie myślenia o czymś, tym mocniej wybrzmiewa w nas dana myśl. Bardziej pomocne jest przyjmowanie z akceptacją wszystkich myśli, które przychodzą nam do głowy.  Nie powinniśmy dziwić się żadnej myśli, która pojawia się w nas, lecz przyglądać się jej z zaciekawieniem i akceptacją, poświęcić jej chwilę uwagi. Wówczas, jak małe dziecko, które dopomina się, żeby na nie spojrzeć,  za chwilę zniknie nam z oczu, bo dostało to, czego potrzebuje – nasze zainteresowanie.

Kiedy zaczynam rozumieć, że jestem czymś więcej niż własne myśli – mogę przyglądać się im z pozycji obserwatora. Moje myśli nie są faktami. To, że o czymś myślę, nie oznacza że to się wydarzy.  Jestem jak strażnik, który pilnuje wejścia do drzwi.  Otwieram wszystkim, którzy pukają, ale nie wpuszczam każdego. Rejestruję i nazywam każdą myśl, która przychodzi, ale nie każdą myślą chcę się dłużej zajmować. Nie każdą wpuszczam do swojego umysłu. Nie wszystkimi myślami, które wyprodukuje mój umysł chcę się karmić.

Innymi słowy, dopuszczam każdą myśl, która się we mnie pojawia, nawet najbardziej niegodziwą, jednak nie koniecznie działam zgodnie z tą myślą. Na przykład przyznaję przed sobą samym, że mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłem wchodząc w związek małżeński, jednak postanawiam trwać w swojej decyzji. Jeśli będę uciekać przed uświadomieniem sobie i głośnym nazwanie tego, że mam wątpliwości, mój lęk i niechęć do małżeństwa będzie się tylko wzmagać.  To samo dzieje się wtedy, gdy nie dopuszczam do siebie myśli, że np. pociągają mnie osoby tej samej płci i usiłuję te myśli stłamsić.  Nasilają one mój lęk, poczucie winy i być może przerażają mnie coraz bardziej. Nie chcę zaakceptować jakieś swojej „mrocznej” strony i w ten sposób ta część mnie staje się źródłem mojego lęku i takim terenem, na który nie chcę wchodzić. Brak akceptacji siebie powoduje jednak, że nie umiem żyć pełnią życia i dokonywać autonomicznych wyborów.

Kiedy zaakceptujemy pojawiające się w nas myśli, możemy szukać tego skąd one się biorą. Może są wyrazem, jakichś niespełnionych potrzeb, albo przypominają nam o jakichś zranieniach? Może wskazują na to, czego naprawdę pragniemy, ale nigdy nie mieliśmy odwagi o tym powiedzieć, a może po prostu pokazują nam kondycję w jakiej się znajdujemy, są w końcu odzwierciedleniem naszych własnych doświadczeń. Jednoznaczne  nazwanie myśli, czasami ich głośne wypowiedzenie lub ujawnienie drugiej osobie, zazwyczaj osłabia negatywną silę tej myśli. Pozwala jej się bardziej przyjrzeć. Zostaje jakby wyjęta z mroku na światło dzienne i nie jest wtedy aż tak przerażająca

Kategorie tego wpisu


Stres

Podobne wpisy na blogu